Moje
dzieci zawsze mają najwięcej do powiedzenia w... tramwaju.
Pewnego
popołudnia wracam razem z moimi synami do domu.
Oczywiście tramwajem.
To nasz ulubiony środek lokomocji, bo:
- nie stoi w korkach,
- jedzie na tyle wolno, że ciekawskie główki mogą chłonąć widoki za oknem,
- nie ma siedzeń "wysioko i z psiodu" = bezpieczniej (w autobusie obaj chcą siedzieć tylko tam).
Adaś (5,5 lat), który był wyjątkowo cichy tego dnia, nagle przerywa milczenie i swoim
sepleniącym głosem pyta:
- Mamoooo,
a wiess...
- No tak, zaczyna się. - wzdycham pod nosem
- Mamooooo,
a wiess, ze ja chciałbym zostać masynistą. Będę kierował
tramwajem.
- No
to chyba motorniczym. - poprawiam.
- Tak.
Motornicym.
- Mamoooo,
a cy kupis mi tramwaj?
- Synku,
tramwaje są bardzo, bardzo drogie i żeby nimi kierować trzeba mieć
specjalne prawo jazdy, a żeby je zrobić, to trzeba być dorosłym...
- A
jakie studia muszę skończyć, żeby zostać motorniczym. - docieka Adaś.
- Wydaje
mi się, że studia nie są konieczne w takim zawodzie.
- A
jakie studia skończył ten pan? - Adaś wskazuje na motorniczego
tramwaju, którym akurat jedziemy.
(W tym momencie wszyscy pasażerowie obserwują uważnie kierowcę tramwaju.)
Przyglądam
się i widzę młodego mężczyznę, o raczej inteligentnym wyrazie
twarzy. W głowie rodzi mi się myśl, że ten pan być może jednak skończył jakieś studia, a mimo to pracuje tutaj...
Ale pracuje. - pocieszam w duchu samą siebie...
...
Tymczasem Adaś, zapominając o ostatnim pytaniu zadaje następne:
- A ile lat trwają studia?
- Pięć
albo sześć lat. - odpowiadam.
- Jakie pięć, a jakie sześć? - pyta.
- Zaczynam
mu opowiadać o kierunkach studiów, przy czym oczywiście, jak to w
tramwaju, pomimo, iż staram się mówić naprawę cicho, słuchaczy mam wielu...
Adaś
przez chwilę analizuje sobie wszystko w głowie.
- Hmm... takie studia, to strasznie długo trwają. - stwierdza.
- A
ile lat trwają studia na odkrywcę? - pyta.
- Myślę,
że niezależnie od tego co chciałbyś badać, to przynajmniej pięć
lat.
Adaś
ma strapioną minę.
- A ile lat trwają studia na komputerowca?
- Jak
się będziesz dobrze starał, to w pięć lat będziesz inżynierem i magistrem.
- odpowiadam tramwajowemu audytorium.
- A
ile lat na kosmitę?
- Chyba
na kosmonautę? - poprawiam Adasia.
- Adasiu,
żeby zostać kosmonautą, to też trzeba studiować. Myślę, że
też nie mniej niż pięć lat.
Adaś
jest już zniecierpliwiony do granic możliwości.
Bierze
się pod boki i zdenerwowany woła:
- A
kim można zostać po studiach, które trwają dwa lata, albo jeden rok?!
- Adasiu,
nie ma studiów, które trwają jeden rok.
- Hmm...
to może jak ja dorosnę, to już takie wymyślą!
...
W
tym czasie Olek (3 lata) siedzi na siedzeniu dokładnie na wprost, po
drugiej stronie. (Wszystko musi być przecież na równi z bratem)
Siedzi sobie i majta nogami.
Majta bardziej...
...Jeszcze bardziej...
... Aż w końcu, z iskierkami w oczach zaczyna kopać siedzenie, które jest przed nim.
- Olek nie kop. - upominam.
Olek kopie.
- Olek nie kop siedzenia. - mówię z większym naciskiem.
Olek
oczywiście wie, dlaczego nie powinien kopać siedzenia, bo dowiaduje
się o tym średnio trzy razy w tygodniu, ale postanowił chyba
sprawdzić, czy tym razem mama wymyśli inną karę...więc...
...kopie nadal.
Tramwaj zatrzymuje się na przystanku, ja bez słowa ściągam go za rękę z siedzenia.
Kątem oka widzę przerażenie w oczach pewnej pani, która siedzi obok i co chwila cmoka z dezaprobatą.
Wszystko odbywa się ze stoickim spokojem i bez jednego słowa:
Ściągam
Olka z siedzenia, wręczam mu chusteczkę higieniczną, on wyciera
siedzenie, oddaje mi chusteczkę, którą ja wkładam do woreczka i oddaję
mu, żeby trzymał (gdy wysiądziemy, Olek wyrzuca woreczek z chusteczką do
kosza, a do końca podróży ma zajętą przynajmniej jedną rękę).
Następnie ja siadam na miejscu Olka i biorę go na kolana w taki sposób,
że nogi ma skierowane do środka tramwaju. Oczywiście jest to dla niego
gorsza pozycja, bo teraz nie może wyglądać przez okno (ale nie może też
kopać). Tramwaj rusza...
A Adaś mówi...mówi... i mówi...
W momencie, w którym Adaś wymyśla kolejne pytanie do moich uszu dobiega ciche:
- Głupolka, Głupolka...
- Olek co Ty mówisz?! - pytam.
- Nić takiego. - odpowiada z miną niewiniątka.
- Czy Ty mówisz jakieś brzydkie słowo?
- Mamo, to nie było bzidkie śłowo. Ja siobie tak tylko po angielsku mówiłem...