czwartek, 27 czerwca 2013

Siła argumentu

Moment, kiedy w pokoju dziecięcym, jakimś cudem, zawartość wszystkich pudełek i szuflad z zabawkami "sama" znalazła się na podłodze jest doskonałą okazją, aby...
... urządzić tam tańce.

Olek włączył demo na naszym starym keyboardzie, podkręcił dźwięk i zaczął "tańczyć".

Układ choreograficzny jest dość prosty. Polega na kręceniu się w kółko i przyspieszaniu wtedy, kiedy muzyka jest szybsza lub głośniejsza.

Nie każdy jednak wie, że zawodowy tancerz powinien tańczyć z zamkniętymi oczami, bo: "wtedi lepiej śłychać".

Po drugim "ałć" wchodzę do pokoju.

- Olek przestań bo rozbijesz głowę.
- Nie rozbiję.
- Olek przestań, bo się potkniesz o jakąś zabawkę, stłuczesz głowę i będzie Cię bardzo bolało. - tłumaczę jaśniej.
- To mi pomasiujeś i psieśtanie boleć.

Postanawiam go bardziej postraszyć.

- Jak nie przestaniesz, to rozbijesz głowę i będzie Ci leciała krew.

Olek na chwilę zwalnia swój taniec,... myśli,... po czym, stwierdzając, że są przecież w domu "magiczne" plasterki z Kubusiem Puchatkiem (używane wczoraj i trzy dni temu), po których nic nie boli i nic nie leci,... tańczy dalej.

Adaś siedział w tym czasie na podłodze i budował robota z klocków Lego.
Ponieważ w tańcu Olka liczy się też ekspresja, Adaś usunął się w kącik.
Skupiony na budowaniu, nie podnosił głowy i w ogóle nie reagował na moją dyskusję z Olkiem.

Do czasu ...

Kiedy ja bezskutecznie straszyłam Tancerza krwią, noga Olka stanęła niebezpiecznie blisko robota Adasia.
Adaś, nie podnosząc głowy, powiedział tylko jeden raz, cicho lecz z naciskiem:
- Olek przestań tańczyć, bo nadepniesz na mój robot.

Olek zatrzymał się, wyłączył keyboard, usiadł cichutko blisko Adasia, objął go ramieniem i zaglądając mu w twarz powiedział czule:
- Dziękuję Adasiu, że mnie ostrzegłeś.


*********

Co zrobić, jeśli mieszkanie jest małe i nie ma w nim miejsca, aby zamontować huśtawkę?
W takim przypadku należy iść po poradę do moich dzieci.
Możliwości jest wiele. Wierzcie mi.
Jeśli ma się, dodatkowo, ok. 90 cm wzrostu sprawa jest już zupełnie prosta.


Pewnego dnia wchodzę do sypialni i widzę Olka huśtającego się na...
... suszarce do prania.

Olek przeciągnął sznurek nad suszarką, "zawiązał supła" na dole. Na suple położył małą poduszkę i ... huśtawka gotowa!

- Olek zejdź, bo ta suszarka zaraz się na Ciebie przewróci. - upominam.
- Nie psiewluci!
- Ten sznurek jest cienki. Pęknie, a Ty upadniesz i stłuczesz pupę.

Olek, przygotowany na taką ewentualność ze spokojem odpowiada:
- Przecież mam poduszkę.    
- Olek, to jest niebezpieczne. Zakręcisz się w ten sznurek i się udusisz! - krzyczę.

W tym momencie do pokoju wchodzi Adaś.

Widząc, co robi jego młodszy brat woła:
- Zwariowałeś!!! Przecież to nasza lina do wspinaczki! Jak pęknie, to co weźmiemy na wyprawę? Nie będziemy się mogli wspinać na najwyższą półkę regału ani na okno.

Jakoś... zrobiło mi się słabo...

Kiedy ja dochodziłam do siebie, Olek posłusznie zszedł z "huśtawki", oddał Adasiowi "linę wspinaczkową" i ze skruchą powiedział:
- Adasiu, przepraszam, że wziąłem Twoją linę. A na czym mogę się huśtać?

Adaś chwilę pomyślał i zaproponował:
- Mama ma w szafie dużo szalików i apaszek, no wiesz, coś tam sobie wybierz... One mi się do niczego nie przydadzą. Możesz je brać.










piątek, 21 czerwca 2013

Punkt 1: Mamy noszą sukienki

Pewnego czerwcowego dnia Adasia i Olka odwiedziła niespodziewanie babcia.
Chłopcy bardzo się ucieszyli z tej wizyty, tym bardziej, że babci towarzyszyła ich ulubiona ciocia.
Od razu nastąpiła prezentacja nowych zabawek, rysunków i umiejętności.
W końcu przyszła też pora na koncert Adasia.
Adam zasiadł do pianina, a panie rozsiadły się na kanapie.

Olek obserwował...

Kiedy Adaś skończył grać, Oluś zarządził, że teraz będzie jego występ.
Babcia i ciocia ponownie, z wielką gracją, zasiadły na kanapie, a Olek grał.

Po jakimś czasie, Oluś wielce dumny z pochwał, które otrzymał po swoim koncercie przyszedł do mnie do kuchni.
Popatrzyłam na niego i trochę mi się zrobiło żal, że tak zbagatelizowałam jego grę na pianinie.
Pomyślałam, że pewnie poczułby się bardziej szczęśliwy, gdybyśmy wszyscy przyjęli jego zaproszenie na koncert.
Zaczęłam mieć wyrzuty sumienia...
A może przez to poczuł się gorszy od brata...
Postanowiłam to czym prędzej naprawić.
Biorę go za rączkę i z czułością pytam:
  - Oluniu, zagrasz teraz dla mamusi?

Wyczekuję entuzjazmu w jego oczach i radosnego: "tak, chętnie".

Tymczasem Olek... zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów i odrzekł krótko:
- Nie mogę dla Ciebie zagrać. Ty nie masz takiej pięknej spódniczki jak ciocia i babcia.



*******


Kilka miesięcy temu.

To był jeszcze ten czas, kiedy Olek na południowe drzemki miał zakładaną pieluszkę.
Pewnego razu, kiedy się obudził, zauważyłam, że pielucha jest mokra.
Próbując mu jakoś zwrócić na to uwagę, mówię:
- Olek, co z Ciebie za prawie przedszkolaczek, co sika do pieluchy.
Na co Olek spojrzał na mnie i rzekł:
- Mamo, a co z Ciebie za dziewczynka, co chodzi w spodniach.



 


środa, 19 czerwca 2013

Żony

Pół roku temu.

Adaś tuż po powrocie z przedszkola:
- Mamo, a czy ja jutro pójdę do przedszkola? - pyta.
- Tak. A co?
- To dobrze, bo Angelika, żona Marka, ma mi coś przynieść. - odpowiada tajemniczo.

Stoję przed moim dzieckiem...
Patrzę się na jego jasne loki...
I po wysłuchaniu tej nowiny, próbuję ze wszystkich sił złapać równowagę.
Na palcach liczę ile on ma lat.
Zgadza się. Nadal pięć.
W myślach przeszukuję ostatnie "rewelacje", które Adaś przyniósł z przedszkola, ale nie przypominam sobie niczego o żonach...

- ... 
- !?!? Angelika, żona Marka?! 
- Żona!?!? - pytam, aby się upewnić.
- Tak żona. 

Rodzi mi się wizja zabaw w przedszkolu z udziałem "męża" i "żony".  
Nie to, żebym miała coś przeciwko.
To nawet śmieszne.
Ale, na litość! 
Matki powinny być o tym uprzedzane.
Dzieci powinny informować rodziców o tym, że odkryły już różnicę między zabawami: "razem nasypujemy piasek do wiaderka w piaskownicy", a "jesteśmy mężem i żoną"!
I po chwili, jak grom z jasnego nieba, poraża mnie nowa myśl:
- Adaś, a czy Ty też masz żonę?
- Nooo.... - Adaś się waha.

Nogi mi się uginają.

I to ma być sprawiedliwość?
Jeszcze rok temu oświadczał, że weźmie ślub z mamą, a tu nagle pojawia się jakaś kobieta (lat pięć), o której mi nic do tej pory nie powiedział.

- No to jak? Masz żonę w przedszkolu, czy nie? - próbuję dociec.
- Nooo, nie do końca... - odpowiada.

Stoi spokojnie i patrzy na mnie, jakby chodziło o nową zabawę.
Oczywiście w ich rozumieniu ( na szczęście!!! ), to jest zabawa.
To jest zabawa???...
No, ale ja przecież muszę wiedzieć.
W końcu to pierwsza żona mojego syna!

- Adaś, opowiesz mi o tej Twojej żonie? - staram się być bardzo delikatna.
- Jest taka jedna, ale... - Adaś nagle urywa i macha ręką z rezygnacją.
- Ale... - ciągnę.
- Muszę jeszcze nad nią popracować.





*******


Kilka dni temu.

Olek bawi się żołnierzykami.
Oczywiście mama, pod groźbą jęczenia syna, musi również bawić się żołnierzykami.
Olek zaczyna strzelać (na niby) do gumowych dinozaurów, które udają wroga.
Patrzę tak na jego delikatną buźkę,... słucham piskliwego, dziecięcego głosiku... i próbuję sobie przypomnieć, w co bawił się Adaś, jak miał trzy lata.
Adaś wymyślał różne zabawy, ale z pewnością nie robił pustynnej zasadzki na wroga i do niego nie strzelał.
No, ale Adaś nie miał starszego brata...

Po chwili namysłu, postanawiam zaproponować Olusiowi inne zabawy.
Wymieniam jedną po drugiej, ale on na nic się nie zgadza.

Dalej strzela.

Zaczynam więc, o tym z nim rozmawiać.
- Oluś, nie można tak się bawić w strzelanie. Bicie się i strzelanie jest bardzo brzydkie. To jest bardzo agresywna zabawa, rozumiesz? - tłumaczę - Mama się bardzo boi takiego zachowania.

Olek patrzy na mnie z niedowierzaniem.

- To prawdziwa walka, a nie zabawa. - odpowiada krótko.
- Widzisz Olek, Ty nawet myślisz, że to prawdziwa walka. Ja nie chcę, żebyś się tak bawił.
- Dlaczego? - pyta zdziwiony.
- Bo jesteś na to za mały.
- Taaak??? - pyta z ironią.
- Tak.

Nagle Olek milknie.
W jednej chwili robi się bardzo poważny.
Powoli podchodzi i staje prze mną tak blisko, że czuję jego oddech na swojej twarzy.
Patrzy mi prosto w oczy.
Marszczy brwi.
Z takim wyrazem twarzy i "karabinem" w dłoni, naprawdę przypomina żołnierza na froncie.
Brakuje tylko papierosa w ustach i splunięcia.

Patrzy tak na mnie przez chwilę, po czym mówi:
- Prawdziwy żołnierz musi ćwiczyć od dziecka.

Aż wierzyć mi się nie chce, że to on do mnie powiedział.

- A dlaczego musi ćwiczyć? Czy nie można przestać walczyć. Walczenie i strzelanie jest złe. - nie poddaję się.
- Czasami jest dobre. - upiera się Oluś.
- Nigdy nie jest dobre.
- Jest. Żołnierze strzelają do porywaczy.
- Olek! Do jakich porywaczy?! - kręcę głową z dezaprobatą.

Ja naprawę nie wytrzymam z tymi chłopaczydłami.

Olek nadal patrzy mi prosto w oczy...
Zniża głos...
I z takim samym wyrazem twarzy, jak poprzednio, mówi:
- Żołnierze strzelają do porywaczy, bo ich żony są uwięzione. Oni mają swoje żony, wieeeeeesz???!!!! Oni muszą ich bronić.

- ...






wtorek, 11 czerwca 2013

Miary

- Na co tak patrzysz, Adasiu? - pytam go pewnego razu, gdy jechaliśmy tramwajem.
- Wypatruję.
- A czego? - pytam zaciekawiona, patrząc z uśmiechem na mojego synka, który miał tak mocno przyklejony nos do szyby, że już prawie zrobił mu się siny.
- Wypatruję największego budynku. To jest biurowiec, wiesz? Prawdziwy wieżowiec, zobacz! On ma chyba ze 2,5 m...


*****


- Ojej, Adaś! Jaki piękny pojazd zbudowałeś z klocków. 
- Mamo, to jest najszybszy pojazd świata. On ma lasery, silniki odrzutowe, specjalne doładowanie, kable, migające światełka i dodatkowe lasery... - wymienia jednym tchem, cały podekscytowany
- No, no... To faktycznie musi być najszybszy pojazd świata... Skoro ma tyle laserów...

Uśmiecham się do mojego małego inżyniera, a on, jak w gorączce, dalej opowiada:
- Mamo, ten samochód jest najszybszy na świecie. Wiesz, on jest nawet szybszy od naszego samochodu!
- A tak, to bardzo możliwe...
- Mamo! A wiesz, żaden pojazd nie potrafi jeździć z taką prędkością. 
On jeździ 1 m/godzinę. 
- Ho ho, Adasiu. Masz rację. Z taką prędkością to chyba żaden pojazd nie potrafi jeździć.

Adaś jest bardzo dumny.


*****


- Mamooo, a jaka jest największa liczba? - zapytał pewnego razu Adaś, patrząc przez okno na gwiazdy.
- Hmm... Chyba trylion. - odrzekłam.
- Nie mamo, na pewno jest większa.
- Tak? Być może. Jeśli chcesz, to potem sprawdzimy... Albo, już wiem: idź zapytaj tatę.
(Uśmiecham się pod nosem.)
- Mamo ja wiem. - odpowiada tajemniczo Adaś.

Zniża głos, mruży oczy i przybiera postawę, jakby miał za chwilę opowiedzieć fragment filmu grozy.

- Największa liczba to: GADZILION!


Od tamtej pory "gadzilion" jest powszechnie używaną (przez Adasia) liczbą określającą coś największego, oczywiście w rozumieniu Adasia.

Np.: Adaś ma najczęściej gadzilion problemów po powrocie z przedszkola lub gadzilion razy mama mu każe sprzątać w pokoju. Na boisku strzela też gadzilion goli, a lody są gadzilion razy lepsze od zupy.

Koszulkowy rysunek

Olek "pomaga" mi rozwieszać pranie.
Nagle, widząc jedną ze swoich koszulek, którą akurat miałam w ręku przerywa pracę i woła:
- Uprałaś moją koszulkę!
- Tak. - odpowiadam.
- Ale ja namalowałem na niej piękny rysunek długopisem!
- Taaa... Zauważyłam...
- I gdzie on teraz jest?! - pyta z oburzeniem.
- Na szczęście się uprał. 
- To w czym ja będę chodził?
- W czystej koszulce... Olek, rysunki robimy na kartce. Rozumiesz?
- Czyste koszulki są "obzidliwe". 
("Obzidliwe", to jedno z ulubionych słów Olka)

...

Po chwili:

- Mamo, ale ja widziałem, jak taki pan miał dużo rysunków na brzuszku i nogach, i rękach. Ja też chcę mieć rysunki. To jak Ty uprałaś mój piękny rysunek, to ja sobie namaluję na brzuszku.

- No tak...

....

- Wiesz Olek, myślę, że uda mi się znaleźć jakąś koszulkę w sam raz na Twój koszulkowy, ale NIE brzuszkowy rysunek. Ale tylko jedną. Potem już zawsze będziemy malować na kartce. Ok?
- Ok.
- A co to w ogóle był za rysunek? Co namalowałeś na tej koszulce? - pytam.

W tym momencie Oluś przypomina sobie o upranym rysunku...
Robi podkówkę z usteczek ... Jego wielkie oczy zaczynają się szklić od łez,...
i przerywanym głosem mówi:
- Jak to, nie poznałaś? Serduszko i kwiatuszek dla Ciebie...


niedziela, 9 czerwca 2013

Olek - sesja zdjęciowa w parku

A oto trzyletni Olek i, całkiem świeża jeszcze, sesja zdjęciowa na łące w parku.
Być może moje zdjęcia doczekają się oddzielnego bloga... kiedyś:)










piątek, 7 czerwca 2013

Ważny zakup

Olek bardzo pragnie, abyśmy mieli dzidziusia.
Od kiedy dowiedział się, że inni jego znajomi mają postanowił, że i on musi mieć.

Wie, że sprawę tę najlepiej załatwić z mamą.
Mama przez jakiś czas będzie miała duży brzuch, a potem pojedzie do szpitala i urodzi dzidziusia.
I już.
Nie wymyślił tylko jeszcze, jak się ten dzidziuś do brzucha mamy dostaje...

Ale postawmy sprawę jasno:
Olek nie chce małego braciszka, albo, nie daj Boże, siostry.

Olek chce dzidziusia.


Pewnego wieczoru wracam do domu z zakupami.
Jestem cała zmoknięta.
Zamykam za sobą drzwi i szybko ściągam mokre buty.
Do przedpokoju przychodzi Olek.
Patrzy jak się rozbieram.
Rozpinam kurtkę, ściągam apaszkę...
W tym czasie on podchodzi bliżej, rozchyla moją kurtkę i dokładnie ogląda brzuch.
Potem sprawdza siatki... 

- A gdzie dzidziuś!? - pyta ze złością.
Stoję oniemiała.
- Jaki dzidziuś?
- Nie masz dzidziusia???
- Nie mam.
- Ale ja chciałem, żebyś miała!
- Hmm... Taaak? - pytam zdziwiona.
- Tak. Ja chcę, żebyś miała dzidziusia, ale nie takiego jak kiedyś dzidziusia Adasia albo dzidziusia Olka. Ja chcę, żebyś miała nowego dzidziusia.
- Ach, tak. A jakiego? Chłopczyka, czy dziewczynkę?
- Żadnego chłopczyka, ani dziewczynkę! Ja chcę dzidziusia! - woła zdenerwowany.

Wzdycha nade mną z rezygnacją.

Wyjmuje z szafy parasolkę,... wręcza mi ją... i z naciskiem w głosie mówi:
- No, to teraz idź do innego sklepu.


wtorek, 4 czerwca 2013

Upragniony Malevolence

Wchodzenie do sklepu LEGO z fanami tych klocków grozi nieplanowanymi zakupami.
A czym grozi wchodzenie do sklepu LEGO z fanami tych klocków i fanami Gwiezdnych Wojen jednocześnie, gdzie na środku stoiska ustawiono 200 pudełek z wersją LEGO STAR WARS? ...

- Mamo! Ja chcę ten statek Malevolence! Mamo, proszę, kup mi go!!! - Adaś piszczy.
- Synu, to pudełko jest większe od Ciebie.
- Mamo proszę, kup mi go. Zobacz jaki jestem silny. 
(Podnosi moją torebkę).
- No zobacz jaki jestem silny!
(Próbuje podnieść Olka)

Oczy Adasia błyszczą jak nigdy. Na policzkach pojawiają się wypieki.
Jeszcze nigdy nie widziałam go w takim stanie.
Istna ekstaza!
Przykleił swoją twarz do pudełka i niemalże chłonie jego zawartość.
Palcami muska ostrożnie każdy obrazek umieszczony na opakowaniu, każdy napis.
Mam wrażenie, że w ułamku sekundy zeskanował w swojej pamięci wszystko, co się na tym pudełku znajduje.
Prawie słychać małe trybiki w jego główce, które w tym właśnie momencie układają plan walki z Republiką, przy użyciu tego statku oczywiście.

Adaś jeszcze nigdy niczego tak nie pragnął.

- Mamo, kup mi ten statek. Będę już całe życie grzeczny.
- Adaś, ale tu jest napisane: "od 9-ciu lat".
- Ale mamooo!
- No co. Naprawdę tak jest napisane. Ty nie masz 9-ciu lat.

Adasia przez chwilę ogarnęła rozpacz. 
9 lat!!! To cała wieczność!!!

Ale to przecież Adaś. 
Odpowiedź była natychmiastowa.

- Mamo, bo Ty się nie znasz. To chodzi o to, że mogą to kupować osoby, które już skończyły 9 lat, a bawić mogą się wszyscy. No, a przecież Ty już dawno skończyłaś tyle lat. Nie przejmuj się mamo, Ty masz już chyba nawet 60 lat. Ty już na pewno możesz mi kupić ten statek. No... to teraz mi go kup! ...

Adaś był bardzo pewny swoich racji.

- Synku, ale przecież razem z Olkiem zaraz porozwalacie te klocki po całym domu i za tydzień połowa z nich poginie. 
- NO CO TY Mamoooo!!!

Moje słowa zabrzmiały dla niego jak świętokradztwo.

- Ja będę te wszystkie klocki trzymał w pojemniku. Przecież sama kupiłaś mi dużo pojemników na zabawki.
- Tak. I wszystkie są już zajęte.
- Nie przejmuj się Mamo. Ja coś tam powywalam do Twojego pokoju i zrobię miejsce.

Pani sprzedawczyni wymiękła :)

- Adaś, nie kupię Ci tego statku. Nie potrzebujesz zabawki, która jest jeszcze nie dla Ciebie.
- A dla kogo? - pyta oburzony.
- No..., dla takich starszych dzieci..., jak tata.
- Tata ma swoje zabawki! Mamo, proszę kup mi ten statek Malevolence.

No to chyba czas wychodzić.

- Adaś, nie kupię Ci tego statku, bo kosztuje on strasznie, ale to strasznie dużo pieniędzy.
- To ja poczekam, a Ty idź kilka razy do bankomatu. Popilnuję Olka, żeby tym razem nie otwierał pudełek.
- Ech... Adasiu Kochany, ten statek jest wart tyle co nasz samochód.

Kalkulacja Adasia jest błyskawiczna: 
- To go sprzedaj i będziesz miała tyle pieniędzy co trzeba.
- A czym będziemy wtedy jeździć. A może Ty nas będziesz woził swoim  Malevolence?
- No to kupisz sobie drugi samochód.

Adaś jest niepocieszony.
Na szczęście jest dobrym i rozumnym dzieckiem.

- Mamo, naprawdę nie kupisz mi tego Malevolence? - pyta tak smutny, że aż łza zakręciła mi się w oku.
- Naprawę synku... Nie mogę... Ten statek jest stanowczo za drogi...

Przytulam go mocno...

Jak się już wygadał i zrozumiał, że nic nie wskóra pomyślał, że wszystko się uda, ale... innym razem.
Do tego czasu musi tylko wymyślić jakiś plan.

...

Przed wyjściem muszę jeszcze tylko zapłacić za zabawkę, którą Olek zdążył sobie skutecznie otworzyć.
Kupuję też drugą dla Anakina Adasia Skywalkera.
(W duchu, kolejny raz, obiecuję sobie, że więcej ich tam nie zabiorę.)

Adaś wychodzi ze spuszczoną głową. 
Rzuca ostatnie, tęskne spojrzenie w stronę wielkiego pudła ze statkiem LEGO...

Po chwili staje...
Zapala mu się lampka w głowie.
Uśmiecha się od ucha do ucha.
Robi radosny wyskok w górę i woła:
- Mamo, już wiem! Poproszę o ten statek Świętego Mikołaja! Pomożesz mi napisać do niego list? Ty znasz jego adres...

- Aha...



Piękna jak z bajki.

Wiadomo, że w każdy świąteczny dzień można dłużej pospać i lepiej odpocząć.
Wiadomo, że gdy masz dzieci, w każdy świąteczny dzień, kiedy można odpocząć i dłużej pospać, one przybiegną z samego rana i zaczną po tobie skakać.

W świąteczny poranek, o 6:00 rano, napadło na mnie stado dzikich dzieci. Dokładnie, to stado liczy dwie sztuki, ale nie dajmy się zwieść. 
Ich możliwości są naprawdę duże. 

Podnoszę się rozczochrana, gubiąc gdzieś w pościeli gumkę do włosów.
Olek, przeszczęśliwy, że pobudka się udała przygląda mi się przez chwilę.
Podchodzi do mnie, patrzy mi głęboko w oczy i głaszcząc moje włosy mówi:

- Mamusiu, ty jesteś piękna.

W jednej chwili zaczynam się rozpływać ze szczęścia i tonąć w miłości do mojego synka.

A on, dalej głaszcząc rączką moje rozczochrane włosy dodaje:
- Mamusiu, ty jesteś taka piękna, jak w bajce.

I tu przed oczami stają mi królewny z bajek. 
Pomyślałam sobie, że mój synek właśnie wyobraził sobie swoją mamę jako królewnę...
Czy może być coś słodszego dla matki, niż zostać porównaną przez swojego synka do królewny z bajki. 
To jak cudowny eliksir dla mojego serca.

Olek dalej się we mnie wpatruje z wielką czułością, a ja wzruszona niemal do łez całuję jego główkę.

Zaciekawiło mnie jednak, do której królewny porównał mnie mój synek. 
No bo przecież powiedział tylko, że jestem piękna jak w bajce.
Pytam więc: 
- Oluś, mama jest podobna do kogo? Z jakiej bajki? 
- Hakuna Matata. - odpowiada 
- !!! Hakuna Matata?! (Król Lew)

W myślach staram się sobie szybko przypomnieć, czy była tam jakaś królewna, albo chociaż jakaś kobieta. 
Ale nie, tam był tylko: mały lew Simba, surykatka Timon i guziec Pumba.
Czyli, mówiąc językiem dziecka: lew, małpka i dzik. 

- Jak to Hakuna Matata?!

Poczułam się, jakbym spadła z 10 piętra. 
Dotarła do mnie bolesna prawda, że Olkowi wcale nie chodziło o bajkę o królewnach.
Ale do kogo on mógł mnie porównać głaszcząc moje włosy?
Coś mi podpowiadało, żeby lepiej nie pytać.

Oluś jednak, nadal, tak bardzo był we mnie wpatrzony i z taką czułością głaskał moje włosy, że nie wytrzymałam:
- Oluś, a do kogo z tej bajeczki jest mama podobna?
- Do tego, co miał takie włosy jak ty... Do dzika.