wtorek, 6 kwietnia 2021

Usypianie dwulatka


 Julka, 2 lata i 6 miesięcy


Post powinien nosić tytuł usypianie dwulatki - bo to o Julce. Ponieważ jednak z chłopcami usypianie wyglądało podobnie zostawiam tak jak jest.


Każdy, kto usypiał dwulatka wie, że taka czynność potrafi rozbawić, rozczulić oraz ... wyprowadzić z równowagi ;-)

Przy trzecim dziecku czuję się już jak zawodowiec, zatem poniżej mała instrukcja dla początkujących.

Po przerobieniu przez szereg kolejnych wieczorów schematu "siku-pić" powtarzanego 7-krotnie, rodzic zaczyna nabierać wprawy w przechytrzeniu przeciwnika i:

1. od godziny 17:00 nie daje dziecku pić (oczywiście daje, tylko mało), 

2. zabiera do sypialni kubek z 1,5 cm wody na dnie.

Dlaczego akurat 1,5 cm?

Bo dotąd będzie podnosić głowę i prosić o jeszcze jeden łyczek, aż wszystko wypije do ostatniej kropli! Zapewniam!

 

Załóżmy, że już przeczytaliśmy te tryliardy książek o Puciu i już wystarczająco mocno zmrowiło nam język od czytania, powtarzanego co dwa słowa w tekście, zwrotu "Kicia Kocia" ... I załóżmy, że dziecko zrozumiało, że czytana piąta OSTATNIA książeczka będzie już ostatnia...

Zatem zaczynamy!

Wersja nr 1 - marzenie każdego rodzica:

- Julcia, może już pójdziemy spać. Wydaje mi się, że jesteś śpiąca - sugeruję.

- No dobzie mamo...

- Dobranoc, kochanie. Kocham Cię.

- Ja teś Cię kocham, mamusiu.

(Mama się roztapia ze wzruszenia.)

Tymczasem...

- Mamo, ale mi się nie cie psiać (spać)!

- Chce, Ci się... bardzo Ci się chce...o zobacz, jak Ci się chce... aaaaa (udaję ziewanie)

- No dobzieeee

ŚPI! :-D


Wersja nr 2

- Julcia, bajeczki już przeczytane, to teraz spać! - całują ją mocno w policzek.

- A Ty cio będzieś lobić? 

- Yyyy... Ja też będę spać, OCZYWIŚCIE!  (A to spryciula!)

- A pokaś jak psiś (śpisz).

- Aaaaa..... - ziewam, przytulam się do poduszki i zamykam oczy. Słowo honoru, tylko udaję, że zamykam oczy!

Cisza....

... długa cisza...

Nagle:

- Hi hi hi... Mama już psi (śpi), wieś tato!? - oznajmia tacie z dumą.


Wersja nr 3 - wersja dla szczęściarzy

- Julka idziemy spać!

- Nie cię!!!!!

- No chodź - zachęcam.

-Nie! Ja wciale nie jeśtem psiącia!!!

Biorę ją na ręce i niosę do sypialni.

Nie dochodząc jeszcze do łóżka czuję już na ramieniu jej miarowy oddech. Śpi. :-)


No to były już lajciki :-)

Teraz nieco dłużej.

 

Wersja nr 4

- Ząbki umyte? - pytam głosem generała.

- Umyte! - odpowiada Julka głosem szeregowego.

- Książeczki przeczytane?

- Psiecitane!

- Siku zrobione?

- Źlobione!

- No to co teraz? - pytam myśląc, że to pytanie retorycznie.

- Telaaaaaś.... podśkooooki! - odpowiada Julka głosem osoby obsługującej maszynę losującą.

- Co?! Jakie podskoki.

- Ja będę chopsiać na łóśku, a Ty będzieś bajonikować? - wyjaśnia.

- Co?!

- Nianio będzie jobić chopsia chopsia do góly na łóśku, a mama będzie bajonikować! (odbijać balonik) - patrzy wzrokiem "no co tu jest niejasnego".

- Mhm... Dobrze, ale tylko chwileczkę.

Oczywiście i tym razem okazało się, że słowo "chwileczka" jest ciągle niezrozumiałe, jeśli wypowiada je mama.

Kiedy już się wyskakała, ponownie napiła i poszukała milion pluszaków, z którymi MUSI spać... udało się zgasić światło i położyć do łóżka.

Nie będę opisywać oczywistej dla wszystkich (wszystkich mam) oczywistości, że tylko mama była w stanie odnaleźć te miliony zaginionych maskotek, które właśnie teraz postanowiły się zgubić (złośliwe bestie). Wszyscy "ochotnicy" wracali po 2 sekundach z informacją, że "nie ma", "no, nigdzie nie ma". I no popatrz! Idę (ja) i jest!!! 

Wracamy do myśli błogostanu (czytaj: wolności) jaki zaraz nastąpi wraz z zaśnięciem Julki.

- Julcia, już wszystkie Twoje misie i te wszystkie inne śpią. To teraz co zrobimy? Hm? - dotykam jej koniuszka noska.

- Telaaaaaś.... miezienie nośków! 

- Co?!

- Będziemy miezić nośki. Jobać (zobacz), ja psiciśkam mój nosiek do Twojego i miezimy, któly więksi. Taka chajna (fajna) ziabawa!

- Aha... Fajna zabawa, mówisz...

Uwaga Drodzy Państwo! Zapalamy światło i mierzymy noski. No po ciemku przecież nic nie widać! 

Po chwili dziecko przypomina sobie, że chce pić. (Te 1,5 cm w kubeczku wymyśliłam dopiero jakiś czas po tej historii).

Idziemy do kuchni pić.

Gasimy światło, przytulamy się. Cisza.

- Mamo, opowieś mi bajkę? - prosi słodko.

No i co ja mam zrobić, jak dziecko tak ładnie prosi? W końcu to moje dziecko. I żadne zmęczenie nie wyciszy głosu sumienia, który mówi: "w ten sposób rodzą się więzi" ... Opowiadam...

Bajka powoli zaczyna się robić coraz cichsza, coraz wooolniejszaaa i już czujemy, że zaczyna się kończyć ... kiedy z ciemności dochodzi przerażający krzyk:

- Aaaaa! Gdzie są moje brwi?! MAMO! Ja nie wiem, gdzie są moje brwi!!!

- Julka!!! - łapię się za serce i przytulam ją mocno - Tu są. Nigdzie nie zginęły. Masz je nad oczami. Co Ty wymyśliłaś?

Julka zdaje się, że w tym momencie zaczyna nabierać świadomości, co do tego gdzie jest. Przytula się grzecznie do poduszki i leży.

- Mamusiuuu... 

- Słucham, kochanie?

- Siku.

- To szybciutko, wstawaj.

Po skorzystaniu z toalety, chlapaniu się w wodzie przez 15 min pod pretekstem mycia rąk, bieganiu pod stołem, zmianie skarpetek na inne, bo "ja nie chcę z pingwinkiem", kolejnym piciu podczas którego dochodzi do zalania bluzki, po zmianie bluzki na suchą, po kolejnym, tym razem udawanym, siku, po kolejnym 15-minutowym myciu rąk po tym kolejnym siku... Julka zostaje wzięta pod pachę w momencie próby kolejnej ucieczki i zaniesiona do łóżka.

Czy jestem czasem zmęczona?

ALEŻ SKĄD? Ja nigdy nawet nie pomyślę o zmęczeniu ... w ciągu dnia. Skąd miałabym wtedy siłę na wieczór?

No dobrze, zatem Julka znowu w łóżku.

Przytulaski, całuski, "kocham Cię, mamo/córciu", głaskanie po pleckach i powoli zaczyna się wyciszać.... gdy nagle:

- Mamo, Nianio Cię pomasiuje! - rzuca propozycję, której raczej nie mam szans odmówić, bo już na mnie siedzi.

- Julka, mamę bolą plecki. Zejdź proszę.

- Mamę bolą plecki??? - jej błysk w oku rozświetla cały pokój.

- Tak. To znaczy NIE!!! Mamusię, nic nie boli - próbuję jeszcze uratować sytuację.

Za późno. Julka już biegnie po swój zestaw lekarski, żeby zbadać mamę.

Ech...

Po zbadaniu moich nóg, zębów, uszu, plecków, "zrobieniu zastrzyków", okręceniu nogi bandażem...w końcu udaje mi się przekonać Panią Doktor, że czuję się już dobrze i możemy iść spać. 

Pada jeszcze, co prawda, propozycja pójścia do kuchni, "żeby mama napiła się syropku" ... No cóż, mama już nawet planowała, jaki to mógłby być syropek... W porę się jednak ocknęłam i zmieniłam temat, bo w kuchni są też przecież syropki Julki. Nie odpuściłaby okazji ... A potem znowu pić - bo było słodkie itd...

Leżymy zatem w łóżku.

Ja w bandażu.

I wszystko, tym razem, byłoby już dobrze, gdyby nie...:

- Chcie mi się siusiu...

Biegniemy.

Czynności z myciem rąk i bieganiem po całym domu są już sprawą oczywistą, więc nie muszę się powtarzać. Tym razem bieganie zostało urozmaicone w robienie śladów mokrych łapek na ścianie w przedpokoju. 

Ale! Tym razem JA wykazuję się sprytem i kubek z odrobiną wody zabieram do sypialni, żeby znowu nie wstawać.

Leżymy.

Który to już dzisiaj raz?

Leżymy nawet już dość długo.

Powoli zaczyna się pojawiać iskierka nadziei..., gdy:

NO, NIGDY NIE ZGADNIECIE!

- Pić mi się chce.

- Noooo dooobrze, ale to już ostatni raz.

- Dobzie.

Pije. Kładzie się na poduszkę.

- Jecie mi się chcie.

- Noooo dooobrze, ale to już naprawdę ostatni raz. Obiecujesz.

- Obieciujeś. ( :-) )

Pije. Kładzie się na poduszkę.

- Mogę jeście ośtatni łyciek? 

Udaję, że nie słyszę.

- Pliśśśśśś...

Wybucham śmiechem na jej "pliś". I oczywiście podaję jej po raz n-ty kubek z wodą.

Pije. Kładzie się na poduszkę.

- Mamooo?

- Słucham? (wyczuwacie już ten głos mówiący przez zęby?) Julcia, czemu Ty jeszcze nie śpisz, kochanie? Zobacz, słoneczko już śpi, drzewka śpią, wszystkie dzieci śpią, pluszaczki śpią...

- A lale?! MOJE LALE NIE PSIĄ!!! - buzia w podkówkę i ocean łez czekający aż puszczą tamy...

- Ech... No dobrze...

Zanim zdążyłam coś więcej powiedzieć Julka już biegła usypiać lale...

Po położeniu lalek spać... - a zanim to nastąpiło - po znalezieniu kołderki dla każdej lali (całe szczęście ma ich tylko 4) (zgadnijcie, kto je musiał znaleźć?)... Julka już tym razem sama wolniutko poszła do łóżka.

I znowu, po długiej chwili ponownego przytulania, czułości, buziaczków, głaskania po włoskach, pleckach i wyznawaniu sobie miłości... padło cichutkie:

- Mamusiu?

- Słucham, kochanie.

- Nić. Śplawdziam, czi psiś.

- Aha... Tak, śpię. Ty też śpij.

- Mamoooo.

- Słucham?

- A pokaś, jak ziewaś.

- Aaaaa, aaaaa...

Zaczyna sama ziewać. 

- Mamo, a gdzie jeśt moja tomba? (trąba) Gdzieś mi się ziapodziała...

Gryzę poduszkę próbując nie wybuchnąć śmiechem. Wiem jednak, że ona już powoli przestaje kontaktować. Pewnie coś jej się przypomina z którejś książeczki. Pozostaję w bezruchu. Nic nie odpowiadam.

- Pokaś jeście laś jak ziewaś.

- Aaaaa, aaaaa

- Mamusiuuuu .... aaaaa

- Tak, skarbie?

- Kocham Cię. 

- Ja też Cię, kocham.

- Mamooo... Wieś, chyba mi się psiśniś.... Mamooo....a gdzie jeśt moja tomba.... chyba się źgubiłaaaa....

ŚPI! 

NARESZCIE ŚPI!

CHWAŁA NIEBIOSOM!

 

Wersja nr 5

Ha! Nie będzie wersji nr 5!

To znaczy jest jeszcze wiele, bardzo wiele wariantów, ale istnieje duże prawdopodobieństwo, że publiczne udostępnianie ich spowoduje drastyczny spadek przyrostu naturalnego, a tego przecież nie chcemy ;-) ;-)